Wyruszałyśmy w niedzielę, około 8 rano. Szczerze mówiąc byłam przerażona, widząc ilość toreb i walizek, w które upakowałam rzeczy swoje oraz Luny. Jechałam samochodem razem z Natalią, która- jak się okazało- miała podobny problem. Z trudem wszyscy upakowaliśmy się do samochodu, prawie każdy pasażer miał na kolanach, rękach, pod nogami jakieś torby. Mimo tego byłyśmy bardzo podekscytowane i nie przejmowałyśmy się trudnymi warunkami jazdy ;) Wygramolenie się z pojazdu również nie należało do najprostszych, jednak udało się i już po chwili razem z psami i walizkami wchodziliśmy do pokoju.
W pokoju obok zastałyśmy Paulinę z Lucy, Klaudię z Dasti oraz Olkę z Tosią, które przybyły tu dzień wcześniej. Szybko się rozpakowałyśmy i zadomowiłyśmy, ponieważ Annówka okazała się być bardzo gościnnym miejscem. Po zjawieniu się Wandy, która prowadziła zajęcia z agility, obedience i sztuczek, razem z psami zapakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy na krytą ujeżdżalnię. Ponieważ właściciel stadniny, do której należała hala, pomylił się odnośnie godzin, w których ją wynajmowaliśmy, musieliśmy wrócić do pensjonatu i porobiliśmy sztuczki. Luna była jeszcze niespokojna z powodu nieznanej dla niej sytuacji i dużo piszczała, jednak skupiała się całkiem ładnie. Wanda bardzo pomogła mi w nauce dostawiania (ćwiczyłyśmy na misce) oraz zmian pozycji. Obi specjalnie do mnie nie przemawia, ale czasami lubię to potrenować ;) Po sztuczkach przyszedł czas na agility! Dla Luny całkowicie nową sytuacją było to, że razem z innymi pieskami jest uwiązana z boku hali, kiedy my nosimy przeszkody... Oczywiście musiała mnie o tym głośno poinformować :P Generalnie jednak niemal wszystkie psy darły mordki ;) Tego dnia biegało się nawet fajnie, Luna jeszcze nie zdążyła zauważyć dużej ilości końskich kup w podłożu, które to nasze psiaki usiłowały schrupać :P i fajnie się skupiała, ja natomiast też dawno nie robiłam agi i nieźle mi szło ogarnianie toru ;) Następnie Wanda ćwiczyła z Szachem, HotShotem oraz Zuzą, a my w tym czasie niezmiernie przemarzłyśmy i zgłodniałyśmy- poratowała nas Marta, przywożąc gorący kisiel (w tamtejszej temperaturze wystygał zaraz po wlaniu do szklanek i był tylko ciepły xD). Po jakimś czasie poszłyśmy ugrzać się do samochodu i niemal siłą trzeba było wyciągać nas na odnoszenie przeszkód! Na szczęście w domu czekał cieplutki obiad :D Luna poszła spać w klatce- byłam bliska skakaniu ze szczęścia, że tak dobrze miała zrobioną klatkę, iż chociaż w niej nie piszczała i od razu szła spać!- zaś następnego dnia, w poniedziałek, miały być moje urodziny. Niektóre uczestniczki obozu były o tym poinformowane...
Właśnie! Od czego mam zacząć opisywanie drugiego dnia? Teoretycznie doba zaczyna się po północy i pewne obozowiczki o inicjałach P. G. oraz N. K. wzięły to bardzo do siebie i... postanowiły obudzić mnie zaraz po północy by odśpiewać mi ,,Sto Lat" oraz wręczyć prezenty! :P Rankiem pamiętałam ten moment jak przez mgłę, ale w tamtej chwili mimo zaskoczenia, byłam zachwycona prezentem! A była to oczywiście obroża dla Luny (oj, nie byle jaka!) i szarpak :P Dziewczyny wybierały kolory podobno kilka miesięcy, by pasowały do barwy mojego kundla ;) Szkoda, że zabawka długo nie pożyła, ale o tym później. Następny dzień, ten "właściwy", rozpoczął się sztuczkowaniem, na którym jakoś specjalnie mi nie zależało, a następnie wyruszeniem na halę, żeby... pofrisbować! Tak, udało się załatwić nam frisbee z Asią od Lakiego i Fida! Tu niestety bardzo zawiodła mnie Pani Luniasta- osoby, które przeczytały poprzednią notkę już wiedzą o co chodzi- choć byłam przygotowana, że nie będzie z nią łatwo, Pani L. nie była jednak prawie zupełnie zainteresowana deklem- wolała wyszukiwać kupy czterokopytnych. Paulina z Lucy dały pokaz prawdziwego dogfrisbee, a potem przyszła kolej na rzuty :D I tutaj naumiałam się całkiem spoko overhandów, ogarniałam forehandy oraz szlifowałyśmy backhandy. Potem zaś było agi, mój mózg nie potrafił ogarnąć pewnego momentu toru i uporczywie zamiast wykonać zmianę strony przed psem próbował robić za psem, z czego oczywiście nic nie wychodziło :P Natomiast po powrocie do pensjonatu i obiedzie wszystkie spotkałyśmy się oglądając swoje przebiegi i świętując moje urodziny ;) Potem razem z Natalią i Pauliną siedziałyśmy do nocy na plotach i następnego ranka obudziłyśmy się za piętnaście 9, a o 9 było śniadanie... Tymczasem trzeba było się wyszykować i wyjść jeszcze z psami! 8)



Ku rozpaczy wszystkich uczestników obozu nadszedł czwartek- dzień wyjazdu. O 17 miałyśmy być wszystkie gotowe do drogi, zajęcia przebiegały więc szybko, a wolnego czasu było naprawdę niewiele. Na agi biegłyśmy najważniejszy torek, na którym Luna... Zrobiła sobie przerwę na załatwienie kilku potrzeb fizjologicznych xD trochę moje niedopatrzenie, żeby jednak przydusić ja na spacerze, by się porządnie załatwiła, lecz w końcu nie była to pora jej spaceru, a rano nie była wcale na zbyt krótkim spacerku. No ale cóż, zdarza się ;) Mi niezbyt się już chciało biegać, a Luniastą dopadł jakiś wstręt do tuneli, które wcześniej wprost uwielbiała i trenowałyśmy głównie wysyłanie do nich. Po powrocie, z niemałym smutkiem musiałyśmy się spakować, pożegnać ze sobą i, przez ciemne lasy, ruszyłyśmy w drogę powrotną.
Na pewno nie zapomnę tych nocnych, ,,psich" plot, spacerów w porannym przymrozku, wieczornego grzania się z psem, na kanapie, przy kominku, naleśników Marty oraz budzenia o północy w celu wręczenia prezentu! xD
A oto filmik:
PS.: Melduję, że wczoraj Luniak super nakręcił się na dyski, więc może coś z tych naszych planów sportowych wyjdzie! :D
Pozdrawiamy- Estera i Luna! :)