poniedziałek, 28 stycznia 2013

Ferie z psem w Annówce!

Witam wszystkich po moim powrocie z zimowego, agilitowego obozu w Annówce! Wyjeżdżając z tego rewelacyjnego miejsca czułam niemały smutek, z powodu zakończenia się wspaniałych chwil. Do dziś jakoś nie mogę się przyzwyczaić do zanieczyszczonego, miejskiego powietrza i widoku panoramy miasta, zamiast rozległych lasów- choć byłam tam tylko cztery dni ;) Ale wszystko po kolei!


Wyruszałyśmy w niedzielę, około 8 rano. Szczerze mówiąc byłam przerażona, widząc ilość toreb i walizek, w które upakowałam rzeczy swoje oraz Luny. Jechałam samochodem razem z Natalią, która- jak się okazało- miała podobny problem. Z trudem wszyscy upakowaliśmy się do samochodu, prawie każdy pasażer miał na kolanach, rękach, pod nogami jakieś torby. Mimo tego byłyśmy bardzo podekscytowane i nie przejmowałyśmy się trudnymi warunkami jazdy ;) Wygramolenie się z pojazdu również nie należało do najprostszych, jednak udało się i już po chwili razem z psami i walizkami wchodziliśmy do pokoju.
W pokoju obok zastałyśmy Paulinę z Lucy, Klaudię z Dasti oraz Olkę z Tosią, które przybyły tu dzień wcześniej. Szybko się rozpakowałyśmy i zadomowiłyśmy, ponieważ Annówka okazała się być bardzo gościnnym miejscem. Po zjawieniu się Wandy, która prowadziła zajęcia z agility, obedience i sztuczek, razem z psami zapakowałyśmy się do samochodu i ruszyłyśmy na krytą ujeżdżalnię. Ponieważ właściciel stadniny, do której należała hala, pomylił się odnośnie godzin, w których ją wynajmowaliśmy, musieliśmy wrócić do pensjonatu i porobiliśmy sztuczki. Luna była jeszcze niespokojna z powodu nieznanej dla niej sytuacji i dużo piszczała, jednak skupiała się całkiem ładnie. Wanda bardzo pomogła mi w nauce dostawiania (ćwiczyłyśmy na misce) oraz zmian pozycji. Obi specjalnie do mnie nie przemawia, ale czasami lubię to potrenować ;) Po sztuczkach przyszedł czas na agility! Dla Luny całkowicie nową sytuacją było to, że razem z innymi pieskami jest uwiązana z boku hali, kiedy my nosimy przeszkody... Oczywiście musiała mnie o tym głośno poinformować :P Generalnie jednak niemal wszystkie psy darły mordki ;) Tego dnia biegało się nawet fajnie, Luna jeszcze nie zdążyła zauważyć dużej ilości końskich kup w podłożu, które to nasze psiaki usiłowały schrupać :P i fajnie się skupiała, ja natomiast też dawno nie robiłam agi i nieźle mi szło ogarnianie toru ;) Następnie Wanda ćwiczyła z Szachem, HotShotem oraz Zuzą, a my w tym czasie niezmiernie przemarzłyśmy i zgłodniałyśmy- poratowała nas Marta, przywożąc gorący kisiel (w tamtejszej temperaturze wystygał zaraz po wlaniu do szklanek i był tylko ciepły xD). Po jakimś czasie poszłyśmy ugrzać się do samochodu i niemal siłą trzeba było wyciągać nas na odnoszenie przeszkód! Na szczęście w domu czekał cieplutki obiad :D Luna poszła spać w klatce- byłam bliska skakaniu ze szczęścia, że tak dobrze miała zrobioną klatkę, iż chociaż w niej nie piszczała i od razu szła spać!- zaś następnego dnia, w poniedziałek, miały być moje urodziny. Niektóre uczestniczki obozu były o tym poinformowane...


Właśnie! Od czego mam zacząć opisywanie drugiego dnia? Teoretycznie doba zaczyna się po północy i pewne obozowiczki o inicjałach P. G. oraz N. K. wzięły to bardzo do siebie i... postanowiły obudzić mnie zaraz po północy by odśpiewać mi ,,Sto Lat" oraz wręczyć prezenty! :P Rankiem pamiętałam ten moment jak przez mgłę, ale w tamtej chwili mimo zaskoczenia, byłam zachwycona prezentem! A była to oczywiście obroża dla Luny (oj, nie byle jaka!) i szarpak :P Dziewczyny wybierały kolory podobno kilka miesięcy, by pasowały do barwy mojego kundla ;) Szkoda, że zabawka długo nie pożyła, ale o tym później. Następny dzień, ten "właściwy", rozpoczął się sztuczkowaniem, na którym jakoś specjalnie mi nie zależało, a następnie wyruszeniem na halę, żeby... pofrisbować! Tak, udało się załatwić nam frisbee z Asią od Lakiego i Fida! Tu niestety bardzo zawiodła mnie Pani Luniasta- osoby, które przeczytały poprzednią notkę już wiedzą o co chodzi- choć byłam przygotowana, że nie będzie z nią łatwo, Pani L. nie była jednak prawie zupełnie zainteresowana deklem- wolała wyszukiwać kupy czterokopytnych. Paulina z Lucy dały pokaz prawdziwego dogfrisbee, a potem przyszła kolej na rzuty :D I tutaj naumiałam się całkiem spoko overhandów, ogarniałam forehandy oraz szlifowałyśmy backhandy. Potem zaś było agi, mój mózg nie potrafił ogarnąć pewnego momentu toru i uporczywie zamiast wykonać zmianę strony przed psem próbował robić za psem, z czego oczywiście nic nie wychodziło :P Natomiast po powrocie do pensjonatu i obiedzie wszystkie spotkałyśmy się oglądając swoje przebiegi i świętując moje urodziny ;) Potem razem z Natalią i Pauliną siedziałyśmy do nocy na plotach i następnego ranka obudziłyśmy się za piętnaście 9, a o 9 było śniadanie... Tymczasem trzeba było się wyszykować i wyjść jeszcze z psami! 8)

Wtorek... Ten dzień uważam za najgorszy, pech za pechem i wieczorem chciałam jak najszybciej wracać do domu... Ale od początku. Na pierwszym spacerze, na który poszliśmy wszyscy razem, a nasi fotografowie (KLIK, KLIK) robili zdjęcia ;> nasz nowy szarpaczek wypadł z torby i więcej nam się na oczy nie pokazał! Pamiętam dokładnie moment, w którym upakowałam go do torby, po zabawie z Luną, a po powrocie zaglądam do torbiska, a tam... szarpaka nie ma. No i  Luna pożarła się z Dasti, która podbiegła by ją uspokoić, gdy szarżowała, no a Luna, jak to Luna, uspokoić się nie da :P
Następnie moja psica w drodze do krytej ujeżdżalnie wyciągnęła głowę z obroży i poleciała do konia, achhh... Dobrze, że bardzo szybko się odwołała, a na pocieszenie Wanda powiedziała mi, ze kiedyś nie mogli złapać jakiegoś psa przez 20 minut xD Najlepsze jednak wydarzyło się pod koniec dnia! Panna Lunosława pożarła się z Cody'm tak, że zraniła mu ucho do krwi. Na szczęście po przemyciu rana okazała się na tyle nie wielka, że nie trzeba było nic z nią robić. Myślałam, że już więcej złego w tym dniu się nie wydarzy, lecz były to złudne nadzieje :P Lucy, która w tym dniu biegała o wiele wolniej niż zwykle, zachorowała na pęcherz. Na szczęście po szybkiej pomocy weterynarza wszystko wyglądało w porządku.

Następnego dnia myślałam, że nic już gorszego nie może się zdążyć. Tym razem miałam rację! Ponownie mieliśmy frisbee z Asią, Luna poszarpała się nawet trochę dyskiem, czym miło mnie zaskoczyła! Ponieważ nie była jeszcze tak nakręcona, by coś więcej z nią robić, na tym musiałyśmy zakończyć nasze frisbowanie. Za to mogłam poćwiczyć rzuty! Tym razem doskonaliłyśmy Tossa, który, jak wiadomo, wygląda u mnie fatalnie :P Asia dała mi wiele cennych porad na temat rzutów dystansowych i zmotywowała do dalszych ćwiczeń, za co jestem bardzo wdzięczna! Muszę się pochwalić, że sporo od tego czasu ćwiczyłam i moje rzuty wyglądają już całkiem znośnie ;) Następnie ćwiczyłyśmy się we freestyle'u, który uwielbiam! Zadanie polegało na wymyśleniu własnej sekwencji na 5 rzutów- a ja oczywiście wciąż wymyślam nowe sekwencje, więc szybko wpadłam na pomysł, który okazał się być w porządku. Niestety, moje ukochane frisbee dobiegło końca i rozpoczęliśmy trening agility... Agi, jak to agi w naszym wykonaniu- psi, zmarnowany talent i nieogarnięta przewodniczka, która blokuje drogę rozwoju swojemu psu :P no cóż, trochę poćwiczyłyśmy, była nasza ulubiona kładka i palisada! Do tego trochę spraw technicznych i dotyczących ogarniania się na torze, z technicznym, lecz całkiem fajnym torkiem na koniec. Po powrocie znowu pyszny obiadek i nocne pogaduchy :P


Ku rozpaczy wszystkich uczestników obozu nadszedł czwartek- dzień wyjazdu. O 17 miałyśmy być wszystkie gotowe do drogi, zajęcia przebiegały więc szybko, a wolnego czasu było naprawdę niewiele. Na agi biegłyśmy najważniejszy torek, na którym Luna... Zrobiła sobie przerwę na załatwienie kilku potrzeb fizjologicznych xD trochę moje niedopatrzenie, żeby jednak przydusić ja na spacerze, by się porządnie załatwiła, lecz w końcu nie była to pora jej spaceru, a rano nie była wcale na zbyt krótkim spacerku. No ale cóż, zdarza się ;) Mi niezbyt się już chciało biegać, a Luniastą dopadł jakiś wstręt do tuneli, które wcześniej wprost uwielbiała i trenowałyśmy głównie wysyłanie do nich. Po powrocie, z niemałym smutkiem musiałyśmy się spakować, pożegnać ze sobą i, przez ciemne lasy, ruszyłyśmy w drogę powrotną.

Na pewno nie zapomnę tych nocnych, ,,psich" plot, spacerów w porannym przymrozku, wieczornego grzania się z psem, na kanapie, przy kominku, naleśników Marty oraz budzenia o północy w celu wręczenia prezentu! xD
A oto filmik:

PS.: Melduję, że wczoraj Luniak super nakręcił się na dyski, więc może coś z tych naszych planów sportowych wyjdzie! :D

Pozdrawiamy- Estera i Luna! :)

wtorek, 15 stycznia 2013

Zdjęcia frisbowe

Niestety,  tak w życiu bywa, że nie wszystko układa się tak, jakbyśmy chcieli ;) Jakiś czas temu, Lunka sobie frisbowała na trawce, śniegu nie było, pogoda, jak wiosną, idziemy tam, gdzie zawsze. Rzucam, dysk normalnie leci, pies normalnie skacze, upada na wszystkie cztery łapki i... wydaje pisk po czym nagle zupełnie się gasi. Jest oglądanie, obmacywanie łap- i nic. Zaglądanie do pyska - może język sobie jakoś przygryzła? Niby wszystko ok, nie kuleje, widząc smaki nawet się pobudza, chętna do wykonywania sztuczek- ale łapać frisbee nie chce. Nawet szarpać niezbyt. No to ok, dałam jej spokój, zobaczymy, jak będzie później. W domu nawet się miękkim dyskiem poszarpała, ale na dworze nie chciała nawet piłki aportować. No i ma przerwę, na dworze do pewnego czasu tylko smaczki, dopiero wczoraj udało mi się na tyle ją nakręcić, by zaczęła się szarpać- i nawet powarkiwała! Dopiero później po kolejnym oglądaniu dostrzegłam na poduszce łapy Luny maleńką rankę- niby niewielka, ale jeśli psiak zrobił ją sobie upadając na mały kamyk, lub coś podobnego, musiało boleć. Teraz robimy tam głównie sztuczki, rozsypujemy smaczki do szukania itp., żeby Luniak o tym zapomniał. I możemy pooglądać zdjęcia z przedsylwestrowej wizyty Pauliny i Lucy w Poznaniu :)
Jak już napisała Paulina- trening frisbee o 8 zawsze spoko!




Obroża- FUNtastic Collection- polecamy! :)
W międzyczasie bardzo wkręciłyśmy się w dogtrekking i poważnie myślę o nabyciu pasa oraz liny z amortyzatorem, ale o tym w następnej notce ;)
W kwestii frisbee widać, że jest już z nią o wiele lepiej, jednak zobaczymy jeszcze co będzie za jakiś czas.
Pozdrawiamy- Estera i Luna!

sobota, 12 stycznia 2013

Wizyta w Przytulisku u Wandy :)

Wczoraj, w ostatni piątek przed feriami, w naszej szkole przypadał ostatni dzień zbiórki na schronisko w Przyborówku. Dzisiaj rano, ja, Ekoni oraz nasza koleżanka Dorota, jako organizatorki akcji, jechałyśmy do przytuliska zawieźć zebrane dary.



Panowało małe zamieszanie w zakresie godziny wyjazdu, jednak w ostatniej chwili wszyscy doszliśmy do porozumienia i choć musiałam na wszelki wypadek wstać niemiłosiernie wcześnie, przyjechaliśmy na miejsce w sam raz.





Podobną zbiórkę przeprowadzałyśmy już rok temu, tym razem wyszło również bardzo fajnie, mogłyśmy jednak być zdecydowanie zbyt krótko niż chciałyśmy. Dowiedziałyśmy się jednak, że możemy wpadać na spacery z psami po uprzednim umówieniu się, więc na pewno nie raz się tam pojawimy :) Niestety, z dojazdem kiepsko- perspektywa jechania pociągiem do Szamotuł i stamtąd rowerem do Przyborówka nie wydaje się różowa, toteż "stałą" wolontariuszką jak na razie zostać nie mogę. W poznańskim schronisku przyjmują tylko od 18 lat, muszę się więc zadowolić takimi sporadycznymi wizytami, przy załatwieniu transportu. Mam jednak nadzieję, że uda się wpadać tam częściej.



No zbiórkę oddałyśmy też Luniakową, świąteczną obrożę- na pewno nie będzie jej przykro, a mi też nie wydawała się jakaś cudowna ;) Tymczasem w schroniskach często brakuje takiego sprzętu, co utrudnia wyprowadzanie i socjalizację psów- co przekłada się też na ich szanse na adopcję.

Cała akcja bardzo się udała, to mój ostatni rok w gimnazjum, ale myślę, że w liceum, do którego pójdę, również będę przeprowadzać takie zbiórki. Naprawdę, daje to ogromny zastrzyk pozytywnej energii! :D
Ferie zaczęłam więc bardzo psio, a już w przyszłym tygodniu jedziemy do Annówki na obóz agility i obedience ,,Ferie z psem"! :D



Pozdrawiamy wszystkich- Estera i Luna :)