piątek, 4 września 2015

Sopot! :)

W tym roku sporą część wakacji spędziliśmy nad morzem, w małej, zatłoczonej miejscowości, godzinę jazdy od Sopotu. Lokalizacja naszego pobytu była oczywiście nieprzypadkowa, ponieważ jak co roku odbywały się tam zawody frisbee! Lecz po raz pierwszy nie były to zmagania z serii Dog Chow Disc Cup, a Dog Games, które obfitowały w inne, ciekawe konkurencje, takie jak Agi Races czy Speed Way :)



Tym razem pierwszy raz startowałam w kategorii Super Open czyli dla zaawansowanych :D na początku stres był, i to całkiem duży, ale stwierdziłam, że skoro i tak nie mam szans na podium potraktuję to jako czystą zabawę, co trochę mi pomogło ;D Oba freestyle zadowalające, cosik ulepszyłam, ale większośc pozostała niezmieniona. Niestety, przez problemy z komputerem (Windows 10 i wszystko jasne) nie mogę wciąż zamieścić drugiego freestyle'u, ale dzięki uprzejmości Dariusza Radomskiego mamy nagrany pierwszy :)



Największą zagadką był dla mnie rzut na początku, 'backhand z otoczką', który na treningach tuż przed startem nie wychodził kompletnie, już chciałam z niego zrezygnować, ale zaryzykowałam i podczas obu występów się udał :D Po pierwszym free małe zaskoczenie, bo byliśmy na 9 miejscu na 19 teamów :D mega radość, bo Top 10, ale przeczuwałam, że tossem to skopię i nie myliłam się ;)


Drugi dzień zmagań rozpoczął się właśnie naszym "ukochanym" tossem :') W niemałym pośpiechu dotarlismy na miejsce, na całe szczęście zawody rozpocząły się jednak trochę później, niż planowano, więc mogłam się trochę rozgrzać i z trzęsącymi się rękami iść na pole. Jak zwykle otrzymaliśmy wsparcie od niezawodnej włócznikowej rodziny pod postacią Pauli i Agnieszki, co pozwoliło mi się ogarnąć i rzucić... lepiej i dalej niż na treningach do tej pory :D aż sama się zdziwiłam, lekko zbity z tropu był też Kendo, który trzech pierwszych rzutów niestety nie złapał ;D Kolejny złapany, następny za bardzo w prawo, przez co Gacek zobaczył go dopiero po spadnięciu na ziemię... Coś tam wyciapaliśmy i wróciliśmy z 8 punktami (o 4,5 gorzej niż w statertersach, lol), zajmując 17 miejsce. Po południu kolejny freestyle, zrobiło się już bardzo gorąco, ale uzbrojeni w dyski i pazuroodporną kamizelkę ruszyliśmy na pole :) drugi free, który kiedyś na pewno zamieszczę (komputerze, żyj! :P) był porównywalny, choć może i nieco lepszy- tym razem dla odmiany nie wyszły vaulty (ciągle rzucam za nisko i mój biedny pies musi to ratować :P), za to overy na końcu pięknie :) Po freestyle'u tym wskoczyliśmy na 13 miejsce :D



Atmosfera jak zwykle niesamowita, do tego pole startowe przy plaży, pierwsz kąpiel w morzu w tym roku i bardzo wysoki poziom zawodów- było na co popatrzeć! Po zawodach zostaliśmy przez następne dwa tygodnie na wybrzeżu, konkretnie w Dębkach (mały research na forach gdzie pojechać nad morze z psem), siedząc na plaży, kąpiąc się w urokliwym, małym jeziorku z wysepką, które odkryliśmy przypadkiem, objadając się goframi i lodami oraz ogólnie odpoczywając i trochę zwiedzając:) Kendo był oczywiście przeszczęśliwy widząc tyle piasku i wody naraz!  Mamy też piękne materiały na wakacyjny filmik, ale komp postanowił strajkować, więc cóż... ;p
A za chwilę wyruszamy na finały do Warszawy, w charakterze obserwatorów tym razem.

wtorek, 28 lipca 2015

Kendo znów w reklamie

Tym razem będzie krótko, zwięźle i na temat-  na początku lipca Gacek wystąpił w reklamie :D Jest to już czwarty spot w naszej karierze ;) Reklama kręcona była na rynek Bułgarski i właśnie dziś ukazała się na YouTube. Oto efekty naszej ciężkiej pracy:



Na planie

Park Sołacki


Dla zainteresowanych, którzy nie widzieli poprzednich ról Gacusia (jeden spot nie został udostępniony w internecie): KLIK, KLIK.

Pozdrawiamy!

niedziela, 26 lipca 2015

DCDC Poznań 2015 i kolejny sukces!

Za nami kolejne zawody z serii Dog Chow Disc Cup, które tym razem odbyły się w Poznaniu, naszym mieście rodzinnym. Oczywisty więc był fakt, że bierzemy w nich udział. Niestety, czerwiec nie był dla nas łaskawy, jeśli chodzi o możliwości do treningów. Jak już pisałam, najpierw ja zachorowałam (co naprawdę rzadko mi się zdarza), potem Kendo jednego dnia zakulał z niewiadomego powodu (teraz podejrzewam, że coś sobie naciągnął) i miał tydzień przerwy. W sumie zostało nam ok. półtora tygodnia na przypomnienie sobie tego i owego oraz wprowadzenie jakichkolwiek zmian. Chciałam urozmaicić rzuty, ale z wyżej wymienionych powodów nie wyszło, dałam za to ambitniejszego overa, o!

Fot.: Martyna Rybak 
Zdziwiło mnie to, że ogólnie przed tymi zawodami, w przeciwieństwie do Wrocławia, aż tak się nie stresowałam, ale już przed samym startem poczułam nerwowe kłucie w brzuchu :D Gdy przyszła nasza kolej wyszliśmy na środek, usłyszałam naszą muzykę i ruszyliśmy! Pierwsze multiple niestety nie do końca wyszło, co do passingu mam mieszane uczucia- fajnie, że udało się go zrobić prawie na całym polu, nie na jego końcówce z mikro rzucikami, ale nie wiedzieć czemu Gacek trochę nie ogarnął i zamiast przebiec  pode mną przeskoczył przez moją nogę i nie złapał dysku :D kolejny upsidedown całkiem mnie zadowalał, ale niestety też nie został złapany, na szczęście zacny (w moim wykonaniu) overhand już tak! Niestety, z powodu rzadkich treningów przed zawodami do leg vaultów rzucam mu za nisko, na szczęście Pan Kropek za każdym razem ratował sytuację :) Wyszły overy, i cała reszta, z dookoła świata też jestem zadowolona. Po występie, jak to ja, miałam same najgorsze myśli. Uważałam, że nieogar przy passingu wyglądał jeszcze gorzej, niż w rzeczywistości, że swoimi rzutami do vaultów kompletnie je skopałam, że mamy więcej niezłapanych dysków, niż we Wro i ogólnie, o podium możemy zapomnieć. Po obejrzeniu filmiku stwierdziłam, że jednak nie było tak źle, a po zobaczeniu wyników po free bardzo miło się zdziwiłam! Znowu po pierwszej rundzie byliśmy pierwsi, znowu nieco ponad 35 punktów! :D



Fot.: Andrzej Podgórski
Przez resztę dnia siedziałam sobie spokojnie, oglądając inne występy i czekając na nasz Toss&Fetch, który spodziewałam się zepsuć (jak to ja). Już pod koniec tossowych występów Startersów zaczęło strasznie lać... Wszyscy rozpierzchli się do namiotów, mnie na szczęście przyjęła Olga od Bishiego i Renata od Yuriego (dziękuję jeszcze raz!), a zawody zostały przerwane. Czekaliśmy przez jakiś czas, a gdy trochę się rozjaśniło 3 ostatnie teamy ruszyły do walki (jako, że zajmowaliśmy póki co 1 miejsce, teraz występowaliśmy ostatni). Nadal niestety dość mocno padało, śliski dysk bardzo chciał za wcześnie wypadać z ręki, pierwszy rzut z powodzeniem zepsuł deszcz i stres, ale następne były dużo lepsze. Jeszcze nigdy nie byłam tak spokojna na tossie i jednocześnie tak z niego zadowolona! Bardzo dziękuję Agnieszce za rady podczas startu, które dotarły do mojego otumanionego stresem umysłu i przywróciły jego trzeźwość ("przecież umiesz rzucać!";>)!



Fot.: Martyna Rybak 

Ostatecznie 12,5 punktów, czyli o te 0,5 punktu lepiej niż we Wrocławiu (jest progres :D), dało nam pierwsze miejsce na 35 teamów! :DD Jestem ogromnie szczęśliwa i przepełnia mnie uwielbienia dla mojego psa! Najlepiej spędzony weekend, jak tylko się dało, wielu znajomych, kilku nowo poznanych, świetna atmosfera, genialne występy, od których nie można było oderwać oczu, ach!
A do tego, w związku z naszą wygraną w Startersach zrobiliśmy pokaz naszego freeestyle'u w niedzielę, przed top 10! Niestety, wzmógł się wtedy wiatr, który trochę nauprzykrzał nam życie, ale chyba nie było tak źle ;)

Występ niedzielny (dziękuję za filmik!):



Fot.: Andrzej Podgórski
A teraz czas na Dog Games w Sopocie, a tam... Cóż, tam na pewno freestyle'e będę robić w dwa dni ;> szkoda, że Gacek po Poznaniu znowu trochę zakulał i z tego powodu miał prawie 2 tygodnie przerwy. Piekielne upały dawały się we znaki, a co za tym idzie trochę sobie odpuściliśmy, trenowaliśmy bardzo rzadko, więc znowu nic lepszego ani nowego raczej nie wprowadzimy...

Fot.: Martyna Rybak 

A poza tym... Ostatnio znowu wygrzebałam wszystkie swoje oszczędności na 'magiczne' psie wdzianko- Back On Track (wersja Mesh Rug) :) Rozmiar dobierany na Lunę, bo seniorce po sportowym życiu się należy, ale na Kendo tez pasuje, więc piesy noszą na zmianę :) Więcej informacji o tej rehabilitacyjnej derce znajdziecie np. TU.


Do zobaczenia w Sopocie! :)

piątek, 12 czerwca 2015

Trenujemy, chorujemy...

Sezon frisbowy w pełni, już niedługo kolejne zawody, więc działamy, a przynajmniej staramy się działać :P niestety, tuż po DCDC we Wrocławiu jechałam na wycieczkę szkolną, a właściwie na zieloną szkołę, na której główną atrakcją było zawiedzanie... głazu. Tak, szliśmy kilka kilometrów pooglądać sobie kamień :D uwielbiam takie spacery po malowniczym lesie, ale w tym wypadku nie byłam zbyt zadowolona, ponieważ cały czas padało. Przemokłam, a w rozpadających się domkach jedynym ogrzewaniem były grzałki dmuchające ciepłym powietrzem (dobre i to!), więc od razu po powrocie zachorowałam. Kendo był dzielny, bo spadło na niego trudne zadanie udawania pieska kanapowego, z którego świetnie się wywiązywał (okład z borderka najlepszy <3), ale ile można! Więc jak tylko poczułam się lepiej wzięłam frisbiacze i ruszyliśmy na trening.

Rogalin, kwiecień 2015, Fot. Krzysztof Walewski 
Rogalin, kwiecień 2015, Fot. Krzysztof Walewski 
Rogalin, kwiecień 2015, Fot. Krzysztof Walewski 
Filmik z kwietniowego frisbowania-  jeszcze go tu nie zamieszczałam- KLIK

Trening trenigiem, Gacek dzielny, ja z powodu choroby czasami nieogarniałam, ale ogólnie było dobrze (postanowiłam nieco zmienić nasz freestyle od strony 'technicznej' ;)). Niestety, treningiem tym się dobiłam :P Pozostało mi leżenie i ewentualne snucie się z piesami po naszych okolicznych krzakach ;) urozmaicane trochę piłkami gimnastycznymi i Kongami.


Niestety na razie moje choróbsko się ciągnie, Pan Kropek pokazuje mi, jakim potrafi być dzielnym borderkiem, a Luna amstafem (w nieco innym niż przedstawiciele tej rasy ciele) i jakoś sobie żyjemy. Mam tylko nadzieję, że wyzdrowieję do zawodów, a najlepiej trochę przed, żeby móc jeszcze przećwiczyć nasz układ... ;) Chciałam trochę urozmaicić w nim rzuty i postarać się jeszcze więcej ruszać po polu, ale co z tego wyjdzie- zobaczymy. W sumie to jest dla mnie chyba najtrudniejsze- płyność układu przy jednoczesnym zmienianiu miejsca, żeby nie stać cały czas w tym samym obszarze, jak taka pałka ;D No i jeszcze pamiętać, żeby zawsze mieć odpowiednią ilość dysków pod ręką, eh... :P

Warsztaty frisbee z Paulą i Agnieszką, kwiecień 2015 :) Fot. HoTus
A takie oto mamy jeszcze piękne zdjęcia z Wrocławia! Zuzanna Wojtaszek, Martyna Rybak, dziękuję!!!






Kochany pląsacz <3
Pozdrawiamy- Estera&Luna&Kendo :)

poniedziałek, 8 czerwca 2015

DCDC Wrocław, czyli Gacek na podium!

W sobotę, 30 maja odwiedziliśmy park południowy we Wrocławiu. Z pewnymi wątpliwościami, ale dobrej myśli, zgłosiłam się z Kendo do Startersów. Za każdym razem, gdy ktoś zamieszczał gdzieś post, typu "zostało tyle i tyle dni do zawodów", albo ja sama o tym myślałam, ogarniała mnie fala stresu :P Na kilka dni przed tą wyjątkową sobotą, żeby zasnąć, musiałam wziąć persen, więc to chyba wiele wyjaśnia ;) W końcu nadszedł TEN dzień. 4 rano, budzik nieznośnie świdruje w uszach, mimo ciemności trzeba wstać i zacząć się szykować. Około 5 dociera do nas Paulina z Bydgoszczy ze swoimi sukami- Lucy oraz Shadow i ruszamy!


Jest już na szczęście widno, więc przynajmniej można podziwiać widoki. O dziwo tego poranka zdenerwowanie jakoś mnie opuściło, stwierdziłam, że co będzie, to będzie. Moim celem było zrobienie freestyle'u, a nie nieogarnięte miotanie się po polu, chciałam, żeby większość figur w ogóle nam WYSZŁA + większość dysków była złapana. Postanowiłam nie układać freestyle'u ociekającego skomplikowanymi technikami i cudami, które pod wpływem towarzyszącego mi stresu z pewnością nie zostałyby dobrze wykonane, skupiłam się na kilku prostszych elementach i chciałam pokazać je w sposób zadowalający! No i oczywiście Kendo miał się świetnie bawić, a nie frustrować niepowodzeniami.


Z tymi myślami rozbiłyśmy nasz mały namocik plażowy (który rozłożony w pokoju wydawał się taaaki wielki, a ostatecznie pomieścił tylko dwie klatki z psami i położone na nich małe, podręczne rzeczy 8)) i poszłyśmy się zarejestrować. Zanim jednak ruszyłyśmy z książeczkami zdrowia i paszportami naszych psów pod namioty organizatorów, spotkałyśmy dawno niewidzianych znajomych, przywitałyśmy się, pogadałyśmy chwilę i stresik odpuścił. Wreszcie poczułam ten niezwykły klimat DCDC, mogłam zamienić kilka słów z osobami podzielającymi moją pasję i cieszyć się atmosferą jedynych znanych mi zawodów, na których bywa, że najgłośniej kibicuje sobie konkurencja :D Jeszcze bardziej uspokoiłam się po treningach rzutów tossowych, które zawsze były moją słąbą stroną- 2 strefa będzie ze spokojem, większość dysków leci stabilnie, nie skręca, pewnie podczas startu będzie gorzej, ale i tak nie przewidywałam tragedii ;) Kendo, który- delikatnie mówiąc- nie jest fanem jazdy samochodem, gdy tylko zobaczył znajome osoby i pole startowe poczuł ten klimat i energię i widać było, że rozpiera go świetny humor, a za każdym razem, gdy zbliżałam się z nim do bandy otaczającej ring, chciał już tam wskoczyć i występować! Wreszcie mam psa, dla którego zawody dogfrisbee są mega zabawą i frajdą, jak przystało na nieodrodnego syna Włócznikowego Rodu!



Z czasem dostarła do nas Natalia z Vento, Ola z Tajgą i Weronika z Voltą. Potem rozpoczął się Super-Pro Toss&Fetch, czyli konkurecja dystansowa, a po jakiejś godzinie występy tossowe były przeplatane freestyle'ami Startersów. Gdy powoli zaczęła zbliżać się moja kolej, znowu poczułam nerwowe kłucie w brzuchu. W tym miejscu muszę ponownie podziękować Pauli od Włóczników i Agnieszce ze zgrają Księcia Ciemności za wsparcie duchowe i przekazywanie pozytywnej energii!


Gdy znalazłam się na polu startowym, czułam zdecydowanie wyższy poziom adrenaliny we krwi :D Wreszcie usłyszam naszą muzykę i ruszyliśmy! Stres zrobił swoje (na szczęście aż tak bardzo tego nie widać, ale ja sama w trakcie występu miałam wrażenie, że się bezładnie miotam po polu :D). Niestety na początku po jednym nieudanym flipie Pan Kropek zaczął przez dłuższą chwilę pastwić się nad dyskiem, jednak szybko odwróciłam jego uwagę i dalej poszło gładko. Sekwencja z vaultami- super, szkoda tylko, że przy drugim odbiciu od nogi stanęłam trochę pechowo, co uświadomiłam sobie dopiero po wykonanej figurze, kiedy nie mogłam od razu się wyprostować, tylko mimowolnie uklękłam, psując tym następny rzut. :P Ale wyszło nowe multiple i dog catche, a jeden z dysków podczas tzw. dookoła świata nie został złapany tylko przez to, że leciał w stronę stojącego za bandą tłumu ludzi, więc wcale nie dziwie się Kendo, że robiąc freestyle pierwszy raz w takich warunkach odpuścił w obliczu zaistniałej sytuacji ;D I tak jestem z niego ogromnie dumna! W ogóle nie zgasił się moim stresem, wręcz przeciwnie, chyba wyczuł powagę sytuacji i dał z siebie wszystko, jeszcze więcej niż na treningach, przy okazji mimo tak dużego pobudzenia pięknie myśląc i nie odmóżdżając się. I chociaż nie zawsze na treningach jest kolorowo, cały czas uświadamiam sobie z jak cudownym psem jest mi dane pracować. Mój problem polega na tym, że nie lubię znajdować się w centrum zainteresowania i nawet podczas zwykłych, codziennych sesji frisbee, gdy jakiś ciekawski zatrzymuje się żeby sobie popatrzeć na latającego pieska, paradoksalnie już nie ma na co patrzeć- zaczynam rzucać fatalnie i nic nam nie wychodzi. Ale wracając do tematu...



Po rundzie frestyle'owej ulga, mimo pewnego nieogarnięcia jakoś poszło i naprawdę mogę być z nas zadowolona :) O tossie na razie nie myślałam, tylko spokojnie czekałam na ogłoszenie wyników, a co za tym idzie- kolejności startowej w następnej rundzie. Kiedy usłyszałam, że wyniki wiszą przy namiotach sędzowskich, znowu poczułam lekkie zdenerwowanie- zaraz okaże się, jak bardzo zepsułam nasz free :P Jednak po zobaczeniu listy, zaniemówiłam! Po freestyle'u znajdowaliśmy się na 1 miejscu, do tego z ok. 2 punktami przewagi nad pozostałymi teamami, otrzymując wynik 35,65! W tym momencie wiedziałam, że nic mi nie zepsuje tego dnia, nawet nasz nieszczęsny Toss&Fetch!


No i toss... Ponieważ po free byliśmy pierwsi, a startujemy w odwrotnej kolejności do zajmowanych miejsc, ja rzucałam ostatnia. Znowu ogromne zdenerwowanie, rzuty nieco gorsze niż normalnie, pierwszy złapany, kolejne dwa za szybkie i niskie, ale potem starałam się rzucać wyżej, choć nie idealnie, dzielny Gacek dawał radę. Tylko jeden zgubił, ale ogólnie znowu starał się jak tylko mógł. Ostatecznie- 12 punktów (bywło lepiej, ale i tak jak na mnie i poziom mojego stresu extra :D), na początku przez pomyłkę w liczeniu punktów przez organizatorów wydawało się, że zajęliśmy 1 miejsce. Finalnie okazało się, że drugie :> Chciałam być w pierwszej 10, a tu taka niepodzianka :D Jetem nadal ogromnie szczęśliwa i cały czas przeżywam te zawody!





Dziękuję jeszcze raz wszystkim, którzy trzymali za nas kciuki i służyli dobrym słowem, bardzo dziękuje też Natalii i Paulinie za dziki doping :D To właśnie wspaniali ludzie tworzą tę niezwykłą atmosferę DCDC, którą uwielbiam!


Zdjęcia: HoTus , Ewa Osuch, Emilia Chmielowiec, Gaabis Photography :)

Miszcz odpoczywa :>

poniedziałek, 30 marca 2015

O tym jak Luna uciekła z domu

Na imię powinna mieć Szajba, byłoby idealne. Niestety nosi najpopularniejsze sucze imię w Polsce, co wynika w dużej mierze z tego, iż jest z nami z przypadku więc imię też trochę z przypadku ;) Pewnego wrześniowego dnia przyplątała się do nas i miała zostać tylko na chwilę, a imię było jakby robocze, tymczasowe, pierwsze, które przyszło do głowy. Ale do rzeczy :P Nasza bohaterka skończyła w tym roku 9 lat i z tej okazji stworzyłam coś w stylu 11 faktów o Lunie. Koniecznie muszę zaznaczyć, że większość opisywanych poniżej wybryków miało miejsce gdy byłam w trzeciej klasie podstawówki, teraz by to nie przeszło!

Fot. Natalia Karpińska

1. W młodości wzbudzała spore zainteresowanie przechodniów- nierzadko padały pytania "Co to za rasa, bo planujemy właśnie zakup psa?"

2. Pojawiła się nawet propozycja odkupienia jej przez właściciela dwóch bokserów spotykanego często podczas długich spacerów na okolicznych polach. Podejrzewamy, że mogło chodzić o pseudohodowlę.

3. Całkiem niedawno Lunisko idące ze mną grzecznie przy nodze, wywarło tak pozytywne wrażenie na pewnym panu, że aż zaczął o nią wypytywać i bardzo był ciekaw czy miała szczeniaki. Mogliśmy się, kurczę, na tym narwanym Luniaku majątku dorobić, ale cóż, nie każdy ma żyłkę do interesów... Przepadło :D

4. W początkowym okresie życia z naszą rodziną, jako podrostek, Luna miała dużą swobodę i spacerowała najczęściej bez smyczy, co wykorzystywała czasami niecnie podejmując próby odebrania przechodniom konsumowanego przez nich na ulicy jedzenia i zdarzyło się nawet, że jej bezczelność została nagrodzona- pewien miły pan podzielił się drożdżówką, ktoś inny kanapką.

5. Również na wczesnym etapie jej życia, podczas pobytu na działce, gdy działo się tam akurat coś arcyciekawego, a konkretnie Festyn Działkowca, Luneczka uciekała nam z posesji, bo bardzo chciała uczestniczyć w tych atrakcjach, poimprezować, być wśród ludzi i bawić się z dziećmi. Nie pomogło nawet uwiązanie do drzewa- wykorzystała chwilę nieuwagi, przegryzła sobie parcianą smycz i hulaj dusza, piekła nie ma! Została przyprowadzona przez jakąś obcą osobę z dyndającym smętnie kikutem smyczy przy obroży.

6. Uwielbiała płoszyć chmary ptactwa- gołębie lub gawrony na osiedlowych trawnikach oraz drzemiące stada kaczek na brzegu Warty.

7. Luna nie lubi być głaskana.

8. Dwa lata temu ukończyła kurs podstawowego posłuszeństwa w szkole dla psów "Cztery Łapy" z najlepszym wynikiem w grupie i oceną bardzo dobrą.

9. Ma nieprzeciętny talent wokalny. Jak człowieki wracają do domu Luneczka musi sobie trochę pozawodzić, powyć- poużalać się na swoją krzywdę, że tak długo nas nie było.

10. Potrafi otwierać drzwi- używać klamki.

11. Jako kilkumiesięczny szalony szczeniak Luneczka samowolnie opuściła lokal mieszkalny, korzystając z sytuacji, że pozostawiony z nią domownik uciął sobie drzemkę, a drzwi wejściowe nie zostały zakluczone. Moja mama wracając do domu spotkała naszą pociechę biegającą samopas pod blokiem. Tutaj muszę nadmienić, że mieszkamy na dość wysokim piętrze w bloku z windą.

Fot. Natalia Karpińska

piątek, 27 marca 2015

Marzenia się spełniają :D

Nie wiem, kiedy to minęło, ale szanowny pan Kendo skończył dzisiaj dwa lata.





Zmęczony swoją ulubioną zabawą w mordowanie misia :D





Oglądając te stare zdjęcia wspominam z rozrzewnieniem szczenięcy czas, gdy mój wymarzony borderek był puchatą kuleczką, z ostrymi jak igiełki ząbkami i przypominam sobie jaką rewolucją było pojawienie się tego stworka w moim życiu... Pamiętam dziką rozkosz na jego pyszczku, gdy po raz pierwszy zoabaczył kałużę (na patrzeniu się oczywiście nie skończyło, jego miłość do taplania się w kałużach nie minęła) oraz zabawę, polegającą na wchodzeniu na wielką kupę piachu, znajdującą się wówczas na naszej codziennej spacerowej trasie, i zjeżdżanie z niej na brzuchu :D Potem były pierwsze złapane frisbiacze, nieśmiałe skoki, które z czasem stawały się coraz śmielsze i wyższe, pierwsze zdobyte górskie szczyty, obozy frisbowe i zawody...


Fot.: Natalia Karpińska
To, że jest genialny, cudowny i wspaniały pisałam już setki razy, więc nie będę się powtarzać ;D Uwielbiam go za wszystko, za tę radość na pysku, gdy wracam ze szkoły, za to, że zawsze rano przychodzi się przytulić na powitanie (tak, on potrafi się przytulać!), że w każdej chwili, gdy go zawołam, przybiega radośnie machając ogonem, choćby był zajęty swoimi psimi, ważnymi sprawami, za błysk w oczach gdy zaproponuję mu zabawę, że nagrodą za pracę może być i kępka zerwanej przeze mnie trawy albo kilka wyrzuconych w górę liści- to nie jest ważne, ważne, że pani jest zadowolona! Za łapki pachnące trawą... Za to, że dzięki niemu mogę realizować swoją pasję, trenować to co kocham. Wiem, że o co go nie poproszę, on będzie chciał to zrobić i jest to dla mnie niezwykłe. Z ogromną ulgą przyjmuję fakt, że, w przciwieństwie do Luny, z tym osobnikiem mogę spokojnie wyjść na spacer nie stresując się, że za chwilę wyrwie mi rekę ze stawu, bo na przykład zobaczy worek foliowy w krzakch i pomyśli, że to kot ;)

Fot.: Andrzej Juja
Kendo jest po prostu spełnieniem moich marzeń, psem, który nigdy nie odmówi współpracy i ta wspołpraca uszczęśliwia go tak samo jak mnie :) Bądź zawsze wesoły, zdrowy i żyj jak najdłużej!

:)
Pozdrawiamy- Estera & Luna & Kendo!

Fot.: Andrzej Juja

piątek, 20 lutego 2015

Sensacje z ostatnich miesięcy ;)

Ostatnio dłuuugo się nie odzywałam. Powodów było kilka, główny to oczywiście szkoła i brak czasu na pisanie, trochę też  brak weny... Jednak mam nadzieję, że uda mi się pisywać częściej, minimum raz w miesiącu (niestety o pisaniu co tydzień, jak kiedyś, mogę w liceum zapomnieć :P).


 Na początku wspomnę o pierwszym dużym treningu frisbee w drużynie Rapid Hunters :D

Fot. Hania Rydygier
11.11.2014. Było wspaniale! Dużo frisbowania, babeczki, domowej roboty rogale marcińskie (dzięki Ola! :D) ciepła herbatka, świetni ludzie, ładna pogoda... Czego chcieć więcej? ;)
Ze spotkania Natalia poczyniła filmik:


Już niedługo nastąpi kolejne wspólne frisbowanie i na pewno nie ostatnie.

Fot.: Kinga Opalińska
Jesienną scenerię trzeba było wykorzystać na maksa, więc wybraliśmy się na Cytadelę w celu uwiecznienia mordeczek wśród złotych liści... Jestem mega dumna z Luny, która pracowała bez zarzutu, pomimo chodzących dookoła psów i ludzi! Taki dzielny kundel! <3


A jeśli chodzi o efekty sesji... Luna jak to Luna, ją wystarczy posadzić i siedzi, i ładnie wygląda (zresztą urody odmówić jej nie można!), tymczasem Kendo, zależnie od tego, czym akurat jest nagradzany za ładne pozowanie, albo robi przyczajkę, albo się ślini, ewentualnie jedno i drugie, LOL :D


Co nie zmienia faktu, że kiedy nie pozuje, jest piękny i czasem udaje się to uchwycić na zdjęciach! ;D






Czas płynął bardzo szybko, za chwilę nadszedł grudzień i drużynowa wigilia! :D

Fot.: Kinga Opalińska
Miły spacer w pięknej okolicy w zacnym towarzystwie :) Z tej okazji upiekłam ciasteczka dla psów oraz ciasto czekoladowe z coca colą, które zrobiło furorę :D


Następnego dnia wybrałam się w to samo miejsce z rodziną. W gorącym przedświątecznym okresie, gdy jeszcze tyle jest do zrobienia, wyskoczyliśmy na jakąś godzinkę... Niestety, życie z Luną nie jest łatwe i przewidywalne. Psica dała czadu i w rezultacie łaziliśmy po okolicy do północy, w chłodzie i deszczu. Luniak zobaczył sarnę, w sekundę wydostał się z szelek i przepadł... W takich sytuacjach wpada w amok i nijak nie można do niej dotrzeć, przywołania, na które świetnie reaguje nawet, jeśli ma ochotę wdać się w bójkę z innym psem, zupełnie nie słyszy. Szybko zapadł zmrok, a ja z rodzicami chodziliśmy po dość małym lesie z latarkami, prawie non stop wołając. Objechaliśmy okoliczne miejscowości żeby sprawdzić, czy gdzieś tam nie biega, albo leży przy drodze potrącona przez samochód, kilka razy wracaliśmy w miejsce, w którym się zgubiła i nic. Wykończeni wróciliśmy do domu i od razu zamieściliśmy ogłoszenia w internecie na OLX, Alegratka i Gumtree, następnego dnia powiadomiliśmy schronisko, Nadleśnictwo Babki i daliśmy ogłoszenie do poznańskiego radia Merkury. Natalia założyła wydarzenie na Facebooku, za co serdecznie dziękuję jej oraz wystkim osobom służącym dobrą radą i chęcią aktywnej pomocy- planowaliśmy kontynuować poszukiwania. Na szczęście około południa zadzwoniono do nas ze schroniska- chip się zgadzał! Przedzieraliśmy się przez zakorkowany Poznań w nieskończoność, ale w końcu odebraliśmy naszą zgubę i odetchnęliśmy z ulgą. Dowiedzieliśmy się, że krótko przed dwunastą w południe została przywieziona do schronu przez Straż Miejską z lotniska wojskowego w Krzesinach. Przebywała wśród psów poddanych kwarantannie- każdy w oddzielnym, niedużym boksie z budą i na szczęście nie załapała się już na posiłek, co przy jej alergii nie wyszłoby na zdrowie. Gdy wyprowadziliśmy ją z boksu cieszyła się oczywiście, ale nie tak szaleńczo jak zwykle, była wykończona i dość apatyczna, miała dziwnie wzdęty brzuch i bardzo potrzebowała wyjść na spacer- miała za mało przestrzeni żeby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne.



 Postanowiliśmy odwiedzić od razu weterynarza, ale udało się nam umówić dopiero na dzień następny. Badania nie wykazały nic poważnego, planowane wcześniej prześwietlenie kręgosłupa i bioder wyszło ok- jak na prawie dziewięcioletniego, dużego, sportowego psa jest super. :)


Okres świąteczny upłynął nam bardzo miło na długich spacerach  błogim lenistwie.
Sylwestrową noc oba burki zniosły bardzo dzielnie, bez żadnej paniki :)



Styczeń był bardzo pracowity, dla mnie wręcz wykańczający. Spałam najczęściej po 4-5 godzin na dobę, co osobiście bardzo źle znoszę- żeby dobrze funkcjonować potrzebuję minimum 8 godzin snu. O odwiedzeniu bloga czy nawet głupiego Facebooka mogłam jedynie pomarzyć... Po powrocie ze szkoły od razu spacer z psami, często połączony z treningiem i siedzenie nad zeszytami do nocy.

Ale, ale! Zanim przyszły upragnione ferie wzięłam udział w drugiej edycji genialnego seminarium "Pies w formie" z Paulą Gumińską! Zgłębialiśmy  tematy związane z psami sportowym, kontuzjami, prawidłową rozgrzewką, przyczynami i skutkami przetrenowania itp. :) Myślę, że każdy właściciel psa trenujący sporty ze swoim pupilem, nawet rekreacyjnie, powinien wybrać się na takie warsztaty. Paula, jak wiadomo, jest dyplomowaną zoofizjoterapeutką i czołową polską zawodniczką, trenuje frisbee oraz agility. Posiada ogromną wiedzę i doświadczenie, i wiele jest w stanie doradzić. Z seminarium dużo wyniosłam, na pewno będzie to przydatne w planowaniu treningów, nie tylko tych dotyczących samego frisbee, ale i ogólnorozwojowych, poprawiających kondycję, pracę mięśni i oczywiście propriocepcję! :D






Bracia Lwie Serce ;D


Kończy się powoli pierwszy tydzień wyczekanych ferii, które paradoksalnie mijają mi głownie na nauce (ach, liceum! <3), ale nie mogę narzekać, bo w końcu mam czas na dłuższe spacery w ciekawsze miejsca, naskrobanie czegoś na bloga, czy uzupełnienie deficytu snu :D oraz zwyczajne nicnierobienie!


Pozdrawiamy, Estera&Luna&Kendo :)