Luna nigdy nie była psem lubiącym aportować. Odkąd pamiętam, największą radość sprawiało jej branie zabawki w pysk i uciekanie z nią, zachęcając innych do gonitwy. Jako, że kilka długich lat naszego wspólnego życia trwałam w nieświadomości, jak bardzo wciągnę się w dogfrisbee i jaki talent drzemie w wymienionym wyżej kundlu, niezbyt się tym przejmowałam. Skoro pies chciał się bawić uciekając, a nikt nie miał planów związanych z aportem, wszyscy członkowie rodziny ochoczo biegali za psiskiem z gryzakiem w pysku. Nie muszę chyba tłumaczyć, że nie ma raczej zabawy, która bardziej negatywnie wpływałaby na chęć psa do aportu ;-) Podczas każdej z takich gonitw, Luniak coraz bardziej przekonywał się, że uciekanie z zabawką jest najfajniejsze na świecie!
 |
Fot.: Zuzanna Musialik |
Aż nastała zmiana... Pańcia, która miała jeszcze małe pojęcia na temat psiego frisbee, zobaczyła, że w Poznaniu odbędą się zawody w tejże dyscyplinie. I oczywiście nie mogło jej tam zabraknąć. Wyruszyła z samego rana, zobaczyła latające pieski, nabyła swój pierwszy dysk ( Dog Chow <3). W domu oczywiście dała zabawkę psu, który, przyzwyczajony do różnych kształtów gryzaków, wziął ją do pyska i z chęcią się poszarpał. Zaczęło się przeszukiwanie stron z informacjami, ćwiczenia rzutów według znalezionych w internecie informacji, nakręcanie psa na dysk. I okazało się, że nie umiemy najważniejszego- aportu... Po zakupie swojego pierwszego zestawu, nastąpiło wymienianie się dyskami, szarpanie, zachęcanie do podążania- ale Luniak tak bardzo lubił uciekanie z zabawką, że nic z tego nie wychodziło. Pierwsze dyski (standardowe) zostały doszczętnie zamordowane. Zakupiony został drugi zestaw, wytrzymalszy (Hero Xtra- z czasem i on poległ :P) i pańcia dalej użerała się z pieskiem. Piesek albo przychodził sam, albo uciekał z zabawką. Ale użeranie się trwało, aż w końcu nastąpił przełom... Luna przyniosła dysk! Zostało to nagrodzone porządną dawką szarpania i następnym razem sukces został powtórzony. :D Dalej zdarzało jej się mnie minąć i dopiero przyjść (oczywiście po uprzednim piszczeniu, klękaniu, machaniu rękami i uciekaniu przez pańcię- aż dziw, że nikt z przechodniów nie zadzwonił po pogotowie psychiatryczne...), aport był wolny, ale był! Kundel przynosił coraz chętniej, a dumna pańcia naumiała nawet pieska wyskoku przed szarpaniem się, co nawet mu się spodobało.
 |
Fot.: Natalia Karpińska |
Obrałam więc chyba najbardziej skuteczną metodę- szarpanie, puszczanie dysku przez opiekuna i zachęcanie psa z zabawką do podążania za przewodnikiem w celu dalszej zabawy, szarpanie, puszczanie, odbieganie i powtarzanie schematu. Z czasem zaczęłam rzucać dysk (najpierw wprost do pyska, później backhanda z obiegiem). Efekt? Luna w zawrotnym tempie zrozumiała, że po aporcie nastąpi zabawa w przeciąganie i po każdym rzucie pędziła do mnie, ochoczo opierając na mnie przednie łapy by wetknąć mi dekiel w ręce. :)
 |
Fot.: Natalia Karpińska |
Aporterem z krwi i kości Luna nigdy jednak nie będzie i zdaję sobie z tego sprawę. Właściwie według niej ten rodzaj zabawy dotyczy się tylko frisbee- jakoś nauczyła się, że harce z tym płaskim, okrągłym przedmiotem polegają na przynoszeniu zdobyczy, ale inne zabawki aportuje bardzo niechętnie. Szarpak również przynosi, gdy bardzo się nakręci, piłeczkę tylko, jeśli wie, że po przyniesieniu czeka ją szarpaczek i przeciąganie lub smaczki ;) A jak znajdzie patyk (którymi właśnie kiedyś bawiła się najczęściej) od razu zaczyna z nim uciekać i nakłonienie ją do przyniesienia go graniczy z cudem ;) Wcale jednak tego od niej nie wymagam, dobrze, że frisbee nauczyła się aportować, jak chce z patyczkiem uciekać, to nie ucieka ;)