Przyzwyczajanie do noszenia kagańca na mordce przerabiałam niedawno z Kendo, który przybrał niepostrzeżenie rozmiary dorosłego średniego psa i szczeniaczkowy, uroczy wygląd nie mógł już być wyjaśnieniem braku 'zabezpieczenia' przed ugryzieniem... Inną sprawą było to, że mój kręgosłup zaczął buntować się przed dłuższym trzymaniem na rękach już nie tak małej kluski, a do tej pory podróżowaliśmy komunikacją miejską właśnie w ten sposób ;)
Pierwszym etapem naszych poczynań było wrzucanie smaczka do środka i zachęcanie, by szczeniak zjadł go jak z miski. Oczywiście w momencie kiedy Kendo sięgał ryjkiem po smakołyk wydawałam komendę 'kaganiec'. Kolejny krok to wypowiadanie komendy i dawanie smaka już po włożeniu pyska do kagańca- podawałam go przez kratki lub wrzucałam do wewnątrz. W następnym etapie psiak otrzymywał smaczny kąsek dopiero po dwóch włożeniach czy też trzymaniu pyszczka w kagańcu przez coraz dłuższy czas, aż w końcu mogłam go na moment zapiąć, dać nagrodę i zaraz zdjąć. Ćwiczenia te wykonujemy oczywiście na początku w domowym zaciszu, czyli tam gdzie nasz stwór czuje się bezpiecznie i komfortowo. Gdy już nie było problemu z noszeniem kagańca przez jakiś czas ćwiczyliśmy to też na zwykłych spacerach.
Potem już tylko wydłużałam czas, po którym Kendo dostawał smaka, nagrody pojawiały się też coraz rzadziej, ale entuzjazm do tego plastikowego czegoś pozostał ;) Na każdy z etapów poświęcałam oczywiście wystarczająco dużo czasu, by małymi kroczkami szczenior zaakceptował noszenie na pysku tego dziwnego przedmiotu. :)
Wydaje mi się, że w naszej sytuacji pewną rolę mogła odegrać Luna spokojnie nosząca swój, bardzo podobny do kendusiowego, namordnik, co zapewne zostało zauważone przez tak uważnego obserwatora, jak mój mały bystrzak ;)